wtorek, 29 marca 2011

Jak we śnie

Miałem kiedyś taki sen - niedawno dość - że byłem piłkarzem. Nie jakimś tam wielkim, raczej polskim ligowcem. Dysponowałem przyzwoitą techniką, przeglądem pola, kondycją - ogólnie w porządku. Brakowało mi tylko jednego - w decydującym momencie, nie byłem w stanie oddać zdecydowanego, silnego strzału na bramkę. Mogłem zdobyć gola, ale musiałem w tym celu wyminąć wszystkich, łączenie z bramkarzem i po prostu wepchnąć piłkę między słupki. Taka typowa senna niemoc. Każdemu na pewno się zdarzyło, że nie mógł biec we śnie. No, a ja właśnie na podobnej zasadzie, nie mogłem oddać strzału.

A dlaczego dziś to przypominam? Miałem wrażenie, że taki sam problem miał podczas dzisiejszego meczu reprezentacji Robert Lewandowski. Na początku pierwszej połowy, napastnik Dortmundu wyszedł na sam na sam z bramkarzem i... nie oddał strzału! Nie mam pojęcia na co czekał. Darek Szpakowski sugerował, że zbyt pewnie się poczuł. Ja powiedziałbym, że wręcz przeciwnie! Zabrakło mu zdecydowania by oddać mocny (albo techniczny - jakikolwiek!) strzał. O co chodzi? Przecież jest napastnikiem!

Pamiętam jak ten chłopak wchodził przebojem do ekstraklasy, strzelając już w debiucie pięknego gola piętą (od 2:00). Gdy zbierał się do zagranicznego transferu, wszyscy czekali aż zawojuje Europę. Nawet zazwyczaj sceptyczny Andrzej Twarowski, w jednym z odcinków Ligi+ Extra, był skłonny się założyć, że Robert zdobędzie w swoim pierwszym sezonie w Bundeslidze 10 goli. No i jak to teraz wygląda? Na razie ma ich 6, ale jakby zliczyć wszystkie niewykorzystane sytuacje - tych goli powinno być tak z 3 razy więcej. Na razie Robert specjalizuje się w niecelnych strzałach, a Niemcy już w swoim stylu nabijają się z naszego zawodnika.

Szukam jakiejś nadziei dla Roberta. Może potrzebuje trochę czasu? Pamiętam czasy jak o Pawle Brożku tworzono kompilacje, przedstawiające niewykorzystane przez niego "setki", a rok później, pod okiem trenera Skorży został królem strzelców ekstraklasy. Jest więc i nadzieja dla Lewandowskiego.

poniedziałek, 28 marca 2011

Nie udało się

Tym razem nie udało się wywołać burdelu wokół polskiej kadry. Już w niedzielny wieczór Weszło! zapowiadało potencjalną aferę.





Rewelacje miał ponoć podjąć "Fakt". Dziś rano, naturalnym było, że pierwsze co zrobiłem to zajrzałem do internetu co tam napisali. Oto co ujrzałem: http://www.fakt.pl/Bunga-bunga-wykonczylo-naszych-pilkarzy-,artykuly,99666,1.html

Serio? Tylko tyle? Słabo. Bardzo słabo. Zero nazwisk, zero zdjęć, powoływanie się na anonimowego informatora, porównanie do imprez Berlusconiego i koniec? Coś takiego to ja mogę sobie sklecić sam, nie wychodząc ze swojego pokoju, tu w Bytomiu.

Przedstawiciele reprezentacji oczywiście od razu zareagowali. Zawodnicy wydali oświadczenie, że to nieprawda i nie będą udzielać wywiadów do odwołania. Smuda wypowiedział się, że ufa zawodnikom i nie ma co robić afery. Słusznie. Nie było co jej robić, również gdy wypili kilka piw, czy win za dużo, ale już za późno. Kolejny burdel w kadrze nie jest potrzebny, bo i bez tego mamy syf. 

Dobrze, że "Fakt" popisał się tak marnym artykułem, że cała sprawa może rozejść się po kościach. Gdyby pojawiły się nazwiska i - jeszcze lepiej - zdjęcia, to pewnie skończyłoby się tak, jak przy aferze alkoholowej, albo gorzej. A tak? Wygląda po prostu jak kolejna tabloidowa bzdura, którą każdy inteligentny człowiek kwituje uśmieszkiem politowania. Tyle, że akurat zdarzenie to miało miejsce. Jakby ktoś miał wątpliwości, ekipa Weszło! wiedziała o tym już od czwartku. Rozmawiali na ten temat z kadrowiczami. Zdecydowali o tym nie pisać, z powodów, które wcześniej wymieniłem. 

W skrócie:
1. Nie ma co gonić za sensacją. "Fakt" chciał to zrobić - wyjątkowo nieudolnie.
2. Nie wypada kopać leżącego. Reprezentacja Smudy rozkłada się wystarczająco sama, z powodów czysto sportowych. Nie dawajmy Smudzie wymówek! - Że piją! Że ruchają! - A koncepcji żadnej... oprócz tej, żeby kadra składała się z grzecznych chłopców, a więc za razem, była pozbawiona jakiegokolwiek charakteru.

Dziękuję, dobranoc. Smuda wkurza mnie tak, że chyba wzorem Przemysława Rudzkiego, będę we wtorek kibicował Grekom, by spuścili nam sromotny wpierdol. Może wtedy coś się ruszy. To już ostatni dzwonek.

piątek, 25 marca 2011

"Najsłynniejszy głos polskiego futbolu"

Kolejne spotkanie reprezentacji Polski w drodze na Euro 2012 za nami. Po pierdołowatych golach przegrywamy 0:2 z Litwą. Szkoda mi strasznie Arka Głowackiego - jak tylko zagra w kadrze, to zawsze przydarza mu się coś pechowego. Dziś nie łatwo było nie zauważyć, że to właśnie on zaliczył asystę przy pierwszej bramce Litwinów. Przy drugiej zresztą też mógł mieć więcej szczęścia. To już nie jest zbieg okoliczności, tylko jakiś... chroniczny pech, przez który nie można na takiego zawodnika liczyć. Podobnie jest zresztą z Jeleniem, tylko w jego przypadku chodzi o kontuzje.

Na mistrzostwach będzie jedna wielka klapa i trudno liczyć na cud. Dziś w piłce nożnej, tak jak zresztą już we wszystkich dziedzinach życia, jest tak dużo myślenia i pracy nad każdym szczegółem, że nie ma już szans, żeby się po prostu udało prostakowi, takiemu jak Smuda.

Podobało mi się za to jak przed meczem Maciej Iwański zapowiedział Dariusza Szpakowskiego. "W Kownie czeka na państwa najsłynniejszy głos polskiego futbolu Dariusz Szpakowski" - mniej więcej tak. Chyba Telewizja Polska prowadzi jakieś nieśmiałe działania wizerunkowe, żeby jednak pan Darek się dobrze widzom kojarzył. Dziś nie było tak źle - zapamiętałem tylko jeden błąd. Ponoć Maciej Szczęsny ma wrócić do gry w maju - to by była dopiero sensacja!

Odbiór prawa jazdy jest dla każdego człowieka jednym z radośniejszych momentów życia. Dziś miałem przyjemność przeżywać to po raz drugi. Taki bonus. Niestety jakoś brakowało tych wszystkich pozytywnych emocji, które towarzyszą za pierwszym razem. Zresztą jak sobie teraz przypomnę, to wtedy też miałem tą chwilę nieco zepsutą, ale do tego może już nie wracajmy.

Kupiłem sobie też skarpetki. Białe. Z Pumy - tej firmy nie trzeba reklamować.

środa, 23 marca 2011

"You know the day destroys the night..."

Ostatnio coraz częściej dostrzegam, że przez moje całkowite oddanie się futbolowi, zaczyna mi brakować tematów do rozmowy z ludźmi. Nie wtrącę się przecież do rozmowy, lub nie przełamię kłopotliwej ciszy tym, że "martwi mnie forma Kaki", jak zrobił to Michał Chałbiński w koleżeńskiej rozmowie z jednym z moich ulubionych dziennikarzy Przemysławem Rudzkim (źródło: http://sport.onet.pl/pilka-nozna/ekstraklasa/osmy-dzien-tygodnia-smolarek-juz-sie-nie-pozbiera,1,4216476,wiadomosc.html - polecam cały cotygodniowy cykl felietonów pana Przemysława). Jak widać, nawet w środowisku związanym z piłką, takie zmartwienia są niepoważne.

W każdym razie, przyszła pora na przerwę na reprezentację. Drużyny narodowe przygotowują się na zgrupowaniach, meczów w telewizji nie ma - przynajmniej do piątku. Czym więc wypełnić tak oto powstałą lukę? Jakoś tak naturalnie, z klikania na YouTube wyszło, że miałem trochę czasu na... posłuchanie starej, dobrej muzyki. Przy piwku i papierosku, powtórzyłem sobie parę klasyków. Dzięki temu choćby dopiero dzisiaj skapnąłem się, że "całe życie" chciałem grać "Yesterday" Beatlesów w złej tonacji! O innym utworze chciałem jednak dziś napisać, bo jest on dla mnie wyjątkowy już od wielu, wielu lat.


Spójrzmy na powyższy klip. Jakie pierwsze wrażenie może wywołać u współczesnego młodego człowieka? Ja choćby spotkałem się z komentarzem "jakie stare!" - i tyle. Dla mnie znaczy on o wiele więcej, a to z którego roku pochodzi, jakby nie ma znaczenia. Pierwszy raz miałem z nim styczność pewnie gdy miałem gdzieś tak z 5 lat, albo nawet mniej. Może nie jest to najlepszy wiek na konsumpcję twórczości Doorsów, ale taki pomysł na wychowywanie mnie miał mój ojciec. A może sam go nasunąłem? Ponoć, gdy byłem jeszcze niemowlakiem, przestawałem płakać natychmiastowo, gdy ojciec puszczał "Hyacinth House". W każdym razie pomysł trafiony, gdyż przez wiele lat mojego dzieciństwa The Doors byli moimi idolami. Dziwne, ale tak było. Nie Smerfne Hity, nie Majka Jeżowska, nie LO27, a właśnie The Doors... Kasety wideo z ich koncertami i teledyskami, które miał mój tata, potrafiłem wałkować w kółko.

Ale wróćmy do samego teledysku. Może nazywanie tego teledyskiem to nieco nadużycie, bo to właściwie tylko ciekawie sfilmowany i zmontowany występ. Ale właśnie w tej prostocie, jest coś co mnie urzeka. Mogę skupić się na każdym szczególe - każdy jest dla mnie kluczowy. Specyficzny mikrofon do którego śpiewa Jim Morrison, to jak oblizuje wargi podczas śpiewania, to jak się prezentuje - niewiele ruchu z jego strony, podczas gdy pierwszy refren jest przecież całkiem energiczny. Panuje ogólna ciemność, a urozmaicenie stanowią kolorowe, sceniczne światła. A już przy samym zakończeniu po prostu genialne wydają mi się wszystkie ruchy Morrisona, a szczególnie poza w której pozostaje, gdy muzyka już ucicha. Ta finalna klatka jest dla mnie po prostu epicka, a przecież tak prosta. Czasem gdy zdaję sobie sprawę, że ubóstwiam takie drobnostki, zastanawiam się, czy twórcy w ogóle podejrzewali, że ktoś będzie aż tak zwracał na nie uwagę. Dla większości to przecież - jak mniemam - szczegóły. Ja jednak kocham je tak dokładnie zapamiętywać, analizować i... uwielbiać.

niedziela, 20 marca 2011

Słonecznikiem go!

Po dłuższym czasie, w końcu udałem się na stadion przy ul. Olimpijskiej w Bytomiu. Wydarzeniem, które zachęciło mnie do udania się tam, był mecz Polonii z liderem ekstraklasy Wisłą Kraków. Mecz bardzo ciekawy z kilku względów - warto było trochę pomarznąć. Mówi o tym wynik 2:2, choć powinien być nieco inny - karnego dla Wisły można kwestionować. Na żywo w ogóle nie wiedziałem co się dzieje - teraz, oglądając powtórki, dalej nie jestem przekonany do decyzji sędziego Borskiego. Przynajmniej kibice podeszli do tego z humorem - później za każdym razem, gdy Wisła pojawiła się z piłką w polu karnym Polonii, domagali się ironicznie odgwizdywania "jedenastek".

Zastanawiając się przed spotkaniem, na co zwrócić uwagę, nie mogłem zapomnieć o niewątpliwym smaczku - konfrontacji Partyka Małeckiego z bytomską publicznością. Nie zawiodłem się. Pod koniec spotkania, gdy popularny "Turbokozak" podchodził do rzutu rożnego, nawiązał kontakt werbalny z kilkoma krewkimi kibicami. Nawet z trybun coś poleciało - z początku wyglądało to jak paczka po chińskiej zupce - później skojarzyłem, że to opakowanie po klubowym słoneczniku. Muszę jednak pochwalić bytomską publiczność. Wiadomo, że wulgarnych okrzyków ze stadionu nie da się pozbyć, ale już wrzucanie przedmiotów na boisko, spotkało się z ogólnie negatywną reakcją. Podobało mi się również zachowanie ojca jednego z dzieci, który wytargał z uszy swojego synka, gdy ten zaczął się agresywnie zachowywać, zamiast go do tego zachęcać. Ogólnie - zmierzamy w dobrą stronę. Kiedyś w Krakowie rzucano nożami, a dziś w Bytomiu rzuca się w przeciwnika słonecznikiem. Jest postęp.

AKTUALIZACJA: Fotograf serwisu wislakrakow.com Michał Burda, za pomocą swoich fotografii, może dać wam namiastkę powyżej opisanych, emocjonujących wydarzeń :



Na boisku postępu jednak nie ma. Trochę to smutne, że (prawdopodobnie) przyszły mistrz Polski, nie potrafi wygrać w Bytomiu. Faktem jest, że gra Białej Gwiazdy nie jest na tyle przekonująca. Po prostu w tym bardzo słabym gronie, oni są... najmniej słabi. Choćby taka Legia - 0:2 z Bełchatowem i popatrzmy na ich bilans sezonu - to ma być czołowa drużyna?

czwartek, 17 marca 2011

"Wiadomo. przyroda."

Jak mam tu nie pisać o piłce, skoro jest dla mnie tak ważna, że potrafię czekać do 2:30, żeby obejrzeć mecz, mimo że oczy same się zamykają. W dodatku (co sugeruje pora) nie był to mecz żadnej z czołowych europejskich lig. Spotkanie to otwierało sezon MLS. Seattle Sounders podejmowało Los Angeles Galaxy z Davidem Beckhamem w składzie. Czuję, że już żadnego występu Anglika, do końca jego kariery, nie będę mógł przegapić, bo wiem jak bardzo będę za nim tęsknił, gdy już ją zakończy.

To było w nocy z wtorku na środę. Galaxy wygrało 1:0. Nawet Beckham mógł zdobyć swoją klasyczną bramkę z rzutu wolnego, pod koniec 1. połowy, ale zabrakło centymetrów. Mecz zakończył się ok. 5:00 polskiego czasu. Miałem godzinkę na sen przed środowymi zajęciami. Niestety odbycie ich w całości było niewykonalne. Choć początkowo chciałem w zestawie "mecz, sen, zajęcia" zrezygnować ze snu, to jednak natura okazała się bezlitosna. Jakby to powiedział red. Tuzimek - "Wiadomo. przyroda".

Wybrałem się na środowe zajęcia dopiero na 13:15. Tu nie miałem już wyjścia, gdyż musiałem wystąpić na współczesnych teoriach kultury. Jak wiadomo, nasza prezentacja o Beatlemanii nie została oceniona zbyt dobrze - już o tym pisałem. W naszej, jak to nazwał Młody, "dogrywce" przeanalizowaliśmy konkretne utwory. No i proszę - strzał w dziesiątkę. Przy wyjściu z sali, planowałem szybko się zmyć, żeby już uniknąć konfrontacji z panią doktor. Tej jednak, udało się nas złapać i co? I nagle pochwały. Że o to chodziło, że na piątkę, że super przedstawiamy, że super głosy i w ogóle dziękować naturze. Fajnie, fajnie, ale i tak tego przedmiotu nie lubię. Po prostu czuję w tym nutkę psychologii, a ja już wyrobiłem sobie opinię, że te klimaty są kompletnie nie dla mnie.

Cristiano Ronaldo powrócił wczoraj, po krótkiej nieobecności, do składu Królewskich. Mecz, jaki był, każdy widział - bardzo dobry. Klątwa Lyonu i 1/8 finału przełamana i w ogóle, ale ja nie o tym. Chciałem wypowiedzieć się o Portugalczyku. Kiedyś nie pomyślałbym, że pewnego dnia będę na niego patrzył, jak na jednego z moich ulubionych zawodników. Tak się jednak stało. W 2003 roku, kiedy CR7 przechodził do Manchesteru United, wydawało mi się wręcz, że oto źle dzieje się w futbolu! Jakiś - za przeproszeniem - pedałek przejmuje święty nr. 7 po Beckhamie i nagle wszyscy się na niego podniecają. Rok później, rozkleja się po przegranym Euro. Długo musiałem się do niego przekonywać - myślę, że moje zdanie zaczęło się diametralnie zmieniać, gdzieś ok. 2008 roku, pod koniec jego występów w Man United. I tak oto dziś, do nieco już innego, bardziej poważnego Ronaldo, czuję ogromny respekt. Przecież jest dokładnie taki, jaki powinien być jeden z moich ulubionych piłkarzy - charakterystyczny. Nikt nie porusza się po boisku tak jak on, nikt tak nie ustawia się do rzutów wolnych. Co prawda można odnieść wrażenie, że jego wyjątkowość czasem aż szkodzi drużynie Realu (przecież nawet ja zasugerowałem to, parę wpisów wcześniej!), ale jak ktoś zdobywa 27 bramek w lidze i jeszcze kilka w innych rozgrywkach to wypada się zamknąć.

Jutro losowanie Ligi Mistrzów. Ciekawe, oj ciekawe co nam zafunduje ślepy los. No właśnie, niby ślepy, ale jednak często lubi płatać figle. Takie jak np. para Real Madryt - Barcelona już w ćwierćfinale, co spowodowałoby, że mielibyśmy 4 Gran Derbi w kwietniu. Czegoś takiego osobiście sobie nie przypominam. Nie jeden fan Realu się tego boi, ale ja jestem za! Losowanie jutro (piątek) o 12:00 w Eurosporcie.

AKTUALIZACJA: Gran Derbi w ćwierćfinale Ligi Mistrzów nie będzie. Nic straconego - jeśli Real wyeliminuje Tottenham, a Barcelona Szachtar to będziemy mieli bezpośrednią konfrontację w półfinale. Nie będzie więc czterech meczów Królewskich z Dumą Katalonii w kwietniu, ale tak jest nawet lepiej. Lepszy byłby chyba tylko sam finał.

Pozostałe pary ćwierćfinałowe: Chelsea - Manchester United, Inter - Schalke 04.

niedziela, 13 marca 2011

Przeczucie to, czy nadzieja?

Wahałem się wczoraj, czy nie napisać, że mam przeczucie, że Barcelona straci dzisiaj punkty. Powstrzymałem się, bo w sumie uczucie takie, towarzyszy mi praktycznie co tydzień i wiadomo jaka jest częstotliwość tego, że się sprawdza. Zresztą, prawda jest taka, że dziś Sevilla może dziękować niebiosom, że utrzymała ten jeden punkt, bo miała na prawdę dużo szczęścia. W każdym razie, zakończyło się wynikiem 1:1, co mnie akurat cieszy. Pozostały 4 kolejki do kolejnych Gran Derbi i człowiek chciałby, żeby ten mecz znaczył coś więcej. Marzy mi się dramatyczny obrót spraw w tabeli La Liga, choć rozsądek, oczywiście, trochę sprowadza na ziemię.

Tak sobie pomyślałem dziś, oglądając skróty ligi włoskiej w Sport+, że warto zwrócić uwagę, na mecze Udinese. Drużyna gra na prawdę ładnie i zalicza całkiem niezłe wyniki. Dwie kolejki temu 7:0 z Palermo, a dziś 4:0 z Cagliari. Dzisiejszy rajd Alexisa Sancheza, przy goli na 2:0 - palce lizać! Do tego, Di Natale wali bramkę za bramką, ale to już, przecież, tajemnicą nie jest.

Chciałbym wam dziś przedstawić postać Rory'ego Delapa. Fani ligi angielskiej, na pewno kojarzą sylwetkę pomocnika Stoke City, ale takich, raczej nie musi być za dużo, wśród czytelników tego bloga. Bardzo lubię, gdy zawodnik jest znany z czegoś charakterystycznego - ma opanowany pewien element gry do perfekcji. 34-letni, były reprezentant Irlandii jest mistrzem... wrzutów z autu! Dzięki Delapowi, temu (wydawałoby się, że mało istotnemu) elementowi gry, towarzyszy na Britannia Stadium w Stoke, wyjątkowa celebra. Zawsze przy linii bocznej pojawia się chłopiec z ręcznikiem, by Delap, przed wrzutem, mógł odpowiednio przygotować sobie futbolówkę, skrupulatnie ją wycierając. Jego wyjątkowy talent do tego elementu gry, nie jest przypadkowy - Delap w młodości trenował rzut oszczepem. Dlaczego piszę o tym akurat dziś? Stoke City pokonało u siebie West Ham 2:1, a pierwsza bramka padła właśnie, po klasycznej asyście Delapa i golu Roberta Hutha z główki. "The Potters" zagrają w półfinale na Wembley z Boltonem. Wielki finał FA Cup na wyciągnięcie ręki. Nie mogłem się powstrzymać i oglądałem ten mecz, przy rodzinnym obiedzie. Gdy padł ten gol, swoim krzykiem zachwytu, prawie bym przysporzył babcię o zawał.

No dobra. To na koniec, choć troszkę niechętnie, wracam do Polski. Cracovia pokonała u siebie Lecha, 1:0. To, że Lech, jednak o to mistrzostwo nie będzie walczył, mnie nie zaskakuje. Bardziej ciekawi mnie, czy Cracovia może jednak się podnieść. Skoro traci już tylko 5 punktów do Arki... Moim zdaniem - i tak nie da rady. Warto jednak postarać się, by chociaż jakieś dobre wrażenie po "Pasach" zostało.

Nie będę się rozpisywał o sytuacji panującej w Polonii Warszawa. Krótko - po zwolnieniu Theo Bosa, proponuję by pan Wojciechowski wyrobił sobie papiery i sam zasiadł na ławce trenerskiej Polonii Warszawa. Na Konwiktorskiej, nawet Mourinho (czy tam inny Guardiola) okazał by się nieudacznikiem w oczach prezesa. Ale tak całkiem poważnie. Ja to bym nawet prezesowi wróżył całkiem niezłą karierę w trenerce - przynajmniej w Polsce. Niesłowny, co chwilę zmienia zdanie - przyszły selekcjoner!

sobota, 12 marca 2011

Ci Niemcy...

Ah, ci Niemcy. Od jakiegoś czasu słychać plotki, że Jurgen Klopp ma opuścić Dortmund, na rzecz Bayernu Monachium. Patrzę sobie na tabelę Bundesligi i myślę - o co chodzi? Gdzie jest Borussia, a gdzie jest Bayern? Niemcy są jednak strasznie sztywni i bardzo przywiązali się do układu, że kto tylko zaczyna się na niemieckich boiskach (czy też ławkach trenerskich) wyróżniać, to od razu idzie do Monachium. Bardzo bym sobie życzył, żeby władze Borusii nie dopuściły do tego, by mistrzostwo sezonu 2010/11 (jeszcze nie przesądzone, ale prawie pewne), nie było jednorazowym wybrykiem. Jest szansa na zbudowanie nowej legendy - na zrzucenie z tronu Bayernu na więcej niż jeden rok. Borussia ma młody skład, a jej gra jest pełna polotu. Akurat dzisiejsza przegrana z Hoffenheim, nie ma, moim zdaniem, większego znaczenia. Czekam z niecierpliwością na mecze BVB w Lidze Mistrzów, w przyszłym sezonie - może być bardzo ciekawie, ale na to jeszcze przyjdzie poczekać parę miesięcy.

Ostatnio całkiem dużo pięknych bramek pada w naszej topornej lidze. Średnia bramek na spotkanie też nie wypada tak źle, a przyznam, że znowu przed wznowieniem rozgrywek, zastanawiałem się czy nie zagrać jakieś kolejki u bukmachera z kuponem pt. "wszystkie mecze poniżej 2,5 gola". Na Weszło! chyba już w tym sezonie (a jak nie, to w zeszłym), gratulowano komuś, komu taki kupon właśnie wszedł. Ja, jednak, dalej trzymam się twardo i staram się od bukmacherki trzymać z daleka. Lubię oglądać piłkę z obiektywnym spojrzeniem, a świadomość, że jakiś wynik może mi dać zarobić, nieco mi to psuje. Niektórzy tak lubią - wręcz potrzebują tego, do oglądania meczu - ja nie. Poza tym, nie lubię hazardu i tak jak nie gram w karty, tak samo i w to.

Bardzo przyjemnie patrzy się na grę Wisły. Dziś 2:0 z Widzewem i przyzwoita gra z rywalem, który też wcale się od razu nie położył. Jagiellonia za to się kończy - tak jak się zresztą spodziewałem. Porażka 1:2 z Lechią u siebie i w sumie nic ciekawego na boisku, ze strony niedawnego lidera. Ich miejsce po rundzie jesiennej tłumaczyłem sobie tym, że... tak po prostu wyszło, przy słabej grze... praktycznie wszystkich. Teraz już wszystko wraca do normy i na fotelu lidera jest ten, kto ma być. Oczywiście Wisła, jesienią grała bardzo bezbarwnie, ale uciułała punkty, które teraz - gdy zaczyna się budować na prawdę solidna drużyna - pozwolą jej sięgnąć po tytuł.

Karim Benzema - człowiek, którego nazwisko wykrzykiwałem w tym sezonie wielokrotnie i niestety, nie były to okrzyki radości - dziś bardzo mnie zaskoczył. Wygląda na to, że w końcu zaczyna grać na miarę oczekiwań. Oczekiwań, które już chyba u każdego wygasły. Dziś Francuz zagrał przeciw Herculesowi na prawdę konkretne spotkanie, zdobywając jedyne dwa gole w meczu. Jak jeszcze niedawno cieszyłem się na transfer Adebayora, licząc że to Togijczyk będzie liderem na szpicy, tak teraz cieszę się z tego transferu tylko dlatego, że być może pośrednio wpłynął na motywację Benzemy. Zastanawiam się jeszcze, jaki wpływ na dobrą grę Realu Madryt ma to, że... zagrali drugie spotkanie bez Cristiano Ronaldo. Kto wie, czy dotychczasowa obecność Portugalczyka przez 90 minut w każdym spotkaniu, jednak nieco blokowała grę Królewskich.

środa, 9 marca 2011

Czarny PR?

Dzisiaj na zajęciach z marketingu prasowego dr Kaczmarczyk poruszył temat czarnego PR, jakiego doświadczyła nasza WSH. Likwidowano jakąś uczelnię, a Humanitas był gotów przejąć po niej studenckie 'sieroty'. Jednak jakież było zdziwienie, gdy spotykając się z owymi sierotami, pan doktor otrzymywał cały czas to samo pytanie, od różnych grup. Dotyczyło one informacji, że uczelnia ma zezwolenie na prowadzenie zajęć z dziennikarstwa, tylko do końca roku z jakiegoś tam powodu. Pan doktor sprawnie doszedł źródła tej plotki, którym okazał się rektor innej uczelni, który miał chrapkę na napływ nowych studentów, więc puścił taką plotę w internet. Dlaczego o tym piszę? Gdyż być może za chwilę też zastosuje taki czarny PR. Tyle, że powiem prawdę, no i oczywiście nie będzie to tak poważna sprawa, ale jednak.

Mianowicie, wrócę do sprawy mojej legitymacji, którą opisywałem wczoraj. Wybrałem się do redakcji "Wiadomości Zagłębia", by zamieścić to, wymagane przez dziekanat, ogłoszenie. Zapłaciłem 12,30 zł. Podzieliłem się z paniami, które przyjmowały moje zgłoszenie, opinią, że jest to pozbawione sensu. Przyznały mi rację. Jaki niby ma być cel takiego ogłoszenia:

"Zaginęła legitymacja studencka WSH na nr [tutaj mój nr] Dokument zostaje unieważniony. Tel. [tutaj mój nr telefonu]"

No i niby co teraz? Załóżmy, że jakiś porządny czytelnik "WZ" znalazł mój dokument i niby co ma zrobić? Zadzwonić do mnie? Po co, skoro "dokument zostaje unieważniony"? Po prostu mam pewną tezę, nie do obalenia. Nie jest tajemnicą, że Wyższa Szkoła Humanitas i "Wiadomości Zagłębia" są ze sobą mocno związane, jako że uczelnia jest wydawcą tygodnika. Mam wrażenie, że jest to po prostu sposób na zapewnianie sobie wzajemnie dochodów. Oczywiście 12,30 zł to niewiele, ale "grosz do grosza...", a kto wie czy na uczelni nie funkcjonuje jeszcze kilka takich procesów, a ja trafiłem akurat na ten, jako że akurat zgubiłem legitymację. Panią (w sumie młodą dziewczynę), która przyjmowała moje zgłoszenie, poznałem z twarzy, gdyż wcześniej pracowała na uczelni. Również studiowała, być może nawet dalej studiuje, nie wiem. W każdym razie, powiedziała mi, że kiedyś też zgubiła legitymację i kazano jej zrobić dokładnie to samo.

Zapytałem na Forum CF, któremu ufam już od prawie 7 lat (!), czy ktoś kiedyś zgubił legitymację i co musiał zrobić. cabi napisał, że ktoś już to kiedyś na forum przerabiał i też musiał napisać ogłoszenie, co mnie trochę podłamało. Za to seann był oburzony, że niby co to ma być i jakim cudem karzą mi ponosić koszty! Polecił mi napisać skargę do dziekana, ale jaki jest sens pisać skargę do dziekana, skoro rzecz dzieje się w dziekanacie? Po prostu uczelnie to jest jakiś inny, wyodrębniony świat, na którym panują osobne, czasem, niestety, bezsensowne zasady. Np. ostatnio, chyba pan red. Ruta opowiadał, że na uczelnie nie może wejść policja, dopóki nie otrzyma zgody od dziekana. Normalnie jak ambasada jakaś, albo coś.

Tak czy siak, żeby nie było. Nie chcę tutaj robić żadnego czarnego PR, tylko po prostu dzielę się moją opinią, że pewne rzeczy są bez sensu. Myślę, że nie mam czego się bać, nawet mimo tego, że może to zobaczyć ktoś z uczelni. Ba! Chętnie otrzymałbym odpowiedź. Ogólnie o uczelni wypowiadam się raczej pozytywnie i jestem zadowolony, że mogę na niej studiować upatrzony kierunek i na prawdę wyciągam z tego dużo nauki.

Np. dzisiaj na zajęciach ze współczesnych teorii kultury. Wczoraj zapowiadałem naszą prezentację dot. Beatlemanii. Cóż, nie ma co ukrywać, że dostaliśmy z Mateuszem pojazd. Pojazd, z którym się jednak zgadzam, bo w pracy brakowało właściwie jakiejkolwiek analizy. Spodziewałem się, że może się tak okazać. Muszę jednak przyznać, że bałbym się podejmować analizy, we wspólnej pracy z Mateuszem. Bardzo go lubię, ale jednak jesteśmy strasznie inni i często się nie zgadzamy w wielu sprawach. Taka praca byłaby pozbawiona sensu. Dostaliśmy szansę poprawy - mamy przeanalizować teksty utworów, ale osobno. Dla mnie ok! Co prawda wpadł mi pomysł, żeby jeszcze bonusowo coś, już na prawdę dobrego, zrobić, więc jak będzie mi się chciało, to przygotuję. ;)

Jutro jadę na 8. do radia na pierwsze zajęcia z realizacji dźwięku. Zobaczymy, zobaczymy. Obym tylko wstał, bo drugi raz z rzędu ok. 6. wstawać to na prawdę dramat. ;)

Pozdrawiam.

wtorek, 8 marca 2011

Powrót

Każdy już wie, że zgubiłem portfel z wszystkimi dokumentami - trochę dupa, że tak powiem. Dziś poszedłem do dziekanatu, by uzyskać informacje co mam zrobić, by otrzymać duplikat legitymacji studenckiej. Myślałem, że pani z dziekanatu sobie jaja ze mnie robi, gdy powiedziała mi, że oprócz podania do dziekana, muszę... zamieścić w prasie ogłoszenie. I to nie, że "zgubiłem i proszę oddać, jak coś" - to jeszcze miało by sens, ale nie szedł bym wtedy do dziekanatu po duplikat. Chodzi o ogłoszenie, że "zgubiłem i unieważniam". Dla mnie to jakiś absurd - że niby po co? Co czytelnik "Wiadomości Zagłębia" ma zrobić po przeczytaniu takiego ogłoszenia? Nie wiem, może źle zrozumiałem, albo coś, ale raczej po prostu ten dziwny kraj, zwany dziekanatem, lubi ostrą przesadę.

Dziś w trakcie zajęć na uczelni, mieliśmy do dyspozycji całkiem pokaźne okienko. Tym razem spożytkowaliśmy je całkiem produktywnie, tworząc piłkę z gazety, folii i taśmy klejącej (pożyczonej od pana konserwatora, pod pretekstem sklejenia zeszytu). Graliśmy sobie w piłkę - a to do celu (popielniczka), a to rozgrywaliśmy lepsze, czy gorsze akcje na bramkę. Po powrocie z uczelni, wspomniałem sobie naszą zabawę, oglądając zaległy mecz 16. kolejki ekstraklasy Jagiellonia - Śląsk. W pierwszych fragmentach spotkania, miałem wrażenie, że to, co widać na boisku przy ul. Słonecznej w Białymstoku, wcale nie jest wiele lepsze od tego, co prezentowaliśmy dziś za gmachem Wyższej Szkoły Humanitas. Smutne, ale i tak oglądałem.

Był też dziś czas na poważny futbol - oczywiście na Camp Nou. To było wiadome, że Barcelona wygra. Czy się to komuś podoba, czy nie, Barcelona jest najlepszą drużyną na świecie. To oczywiście nie znaczy, że musi wszystko wygrać, ale prawdopodobnie tak się w końcu stanie. Ciężko przechodzą mi te słowa przez klawiaturę, przez moją sympatię do Mourinho i Realu Madryt, ale niestety - to nie ich czas.

Wracając do meczu - szkoda mi bardzo Wojtka Szczęsnego, ale to mocny typ, więc na pewno go to nie załamie - jak na niego patrzę, to ciężko mi uwierzyć, że to w sumie mój rówieśnik. Dopiero gdy słucham wywiadów z nim, widzę, że to zwykły, choć oczywiście bardzo pewny siebie, 20-latek. Tylko ciekaw jestem, czy po dzisiejszym występie Wenger nie przeprosi się z Almunią. W końcu Hiszpan bronił bardzo dobrze - w ogóle cała drużyna broniła dobrze, choć bardzo dramatycznie, no i niestety, to za mało. Statystyka - 0 strzałów Arsenalu (jedyna bramka Kanonierów po samobóju) - mówi sama za siebie. No i jeszcze ta czerwona kartka Van Persiego - oj, oberwie się Holendrowi, a przecież miał w tym meczu nie grać z powodu kontuzji.

Jutro obfity, w zajęcia na uczelni, dzień. Prezentujemy z Mateuszem prezentację o Beatlemanii - ciekaw jestem jak to nam wyjdzie. Co prawda miało być o subkulturach, a to w ogóle nie subkultura, tylko raczej kultura masowa i w ogóle, no ale dobra, dobra. Nikt się nie skapnie.

Pozdrawiam.

PS. Tak, powróciłem do pisania. Trochę zmian - oczywiście nowy layout, trochę też będę bardziej przykładał się do stylu pisania. No i zdania, rozpoczynam wielką literą, to już coś! Nie obiecuję regularności - będę się po prostu starał zawsze napisać coś ciekawego. Jak coś się nie spodoba, to proszę o solidny pojazd w komentarzach.