Muszę przyznać, że długo się zastanawiałem czy ruszyć się wczoraj z domu. Chęć zobaczenia debiutanckiego występu zespołu Heavymetria jednak zwyciężyła i nie żałuję. Muzyka jest generalnie w porządku, szczególnie pierwszy kawałek, który był zresztą potem powtarzany jako bis - to już tradycja zespołów Pauliny. Swoją drogą - ciekawe ile ich jeszcze będzie i z kim będzie debiutować na scenie Kultowej w środę przed Wielkanocą w przyszłym roku? Ha, ha! Żarcik taki...
Warto było wpaść, choćby by posłuchać ciekawych anegdotek przy barze, jak choćby tej o pewnym znanym szkoleniowcu, który nie zwykł się wpierdalać. Pan Paweł Janas, bo o nim mowa, ponoć bardzo lubi sobie dużo wypić i ma na to wypracowany bardzo dobry schemat. Przyjeżdża pod bar swoim jeepem, zostawia kluczyki u barmana, a gdy już ma dość, barman odwozi go do domu jego samochodem, a za nimi jedzie ktoś maluchem, żeby barmana przywieźć z powrotem.
Rozmawiałem również o Wojciechu Kowalczyku, a konkretnie - też o jego piciu. Sporny temat. W każdym razie fakt, że w przerwie walił dwa browary, a po przerwie potrafił walnąć dwa gole - mi... imponuje? To chyba nie właściwe słowo, ale jakieś wrażenie robi.
Jedyne beznadziejne zdjęcie, które udało mi się zrobić |
Po koncercie miałem w planie obejrzenie meczu o Puchar Króla w Kultowej i kulturalny powrót do domu tramwajem nr. 19 o 23:43. Otrzymałem jednak zaproszenie na after-party do akademika, które po krótkim namyśle przyjąłem. No, muszę przyznać, że było konkretnie. Nagle zapomniałem, że miałem już nie pić wódki... No i za dużo ludzi jak na jeden wieczór. Już nie pamiętam kto się jak nazywał, ale najbardziej mi zapadł w pamięć koleś z Czech, który o 5. rano po 30-minutowym śnie pojechał do Finlandii. No i muszę przyznać, że w dobrym towarzystwie nawet serial "Malanowski i partnerzy" zmienia się w genialną komedię.
Trzeba przyznać, że świat wygląda inaczej gdy jest +20 stopni i świeci słońce. Od razu chce się żyć, wszystko ładniej wygląda, ludzie się całują na ulicach i w ogóle czad. Tak było rano, generalnie rano miałem ciężko, ale potem na wieczór już w miarę doszedłem do siebie. Oglądałem mecz Śląsk - Wisła (2:0) i z tego co tam widziałem to muszę przyznać, że ten Orest Lenczyk to jest gość! To Wisła grała przez cały mecz, ale gole strzelał Śląsk - tak wygrać to też sztuka! Po meczu spotkałem się z Michałem i Olkiem (sto lat!). Pogadaliśmy sobie o wszystkim, w akompaniamencie gangsterskiego rapu ze starej kasety. Teraz siedzę i myślę co będę robił jutro i obawiam się, że nic. Zobaczymy do której będę spał - stawiam, że nie wstanę przed 14.. AKTUALIZACJA: A jednak - nawet przed 13.!
Igus, no mnie to chyba pamiętasz? ;P
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, o której się pozbierałeś z Akademika? ;)
no ciebie pamiętam, owszem. ;) nie wiem, chyba o 15. ;P
OdpowiedzUsuńHahaha ;D
OdpowiedzUsuńCo do mojego bloga - zapraszam do obserwacji i komentarzy ;)
I jeszcze kiedyś musimy taki wspólny wypad powtórzyć :D